Czwartek 24 maja.

Tak prawdę mówiąc, to nie ma o czym pisać. Albo: tak prawdę pisząc, to nie ma o czym gadać. Chociaż nie, jednak jest. W Igerøy przycumowaliśmy lewą burtą. Może to dla Was nic takiego, ale dla nas, to wydarzenie. Oczywiście wypłynęliśmy po 1200. Wprawdzie tuż po, ale jak zwykle jednak po. Krzyśkowi i mi termin powrotnego lotu się przybliża gwałtownie, a odległość od lotniska owszem też maleje, ale z mniejszą intensywnością. Zgroza. Na dodatek nic nie wieje. Nic! Przed nami ogromna lustrzana tafla bez ani jednej falki, bez ani jednej zmarszczki, bez ani jednej łuski. Okrutna i groźna Norwegia. Płyniemy. Odejdźcie teraz od komputera na parę godzin, a po powrocie zacznijcie czytać od tego samego miejsca. Prawda, że nic się nie zmieniło? U nas tak samo nic się nie zmieniło. Płyniemy. Lustrzana tafla odbija i zwielokrotnia natężenie promieni słonecznych. Upał. W cieniu 23,7 st.C (w cieniu?). Groźne podwodne rafy czyhające tuż pod powierzchnią, niezmąconą powierzchnią, grożą rozpruciem podbrzusza naszej namiastki domu. Nasze wszystkie omdlałe już zmysły muszą się nadludzko natężać. Nadal płyniemy. Czyż to nie jest piękne? I tak to trwało i trwało, aż tu nagle tuż przed północą zawiało, zatrzęsło, postawiło żagle i popędziło. Po drugiej w nocy (w nocy?) zostaliśmy zaskoczeni przycumowaniem do kei w Rorwik (nie przypominam, więc pamiętacie co to oznacza?). Potwierdziliśmy ten fakt zwyczajowym „za cudowne ocalenie”.

Piątek 25 maja.

Termin płacenia vatu. Ale jesteśmy przecież w rejsie, więc nas nie obowiązuje! Piękna sprawa. Po zwiedzeniu miasta (miasta?) oddaliśmy cumy już o 1500. Po wypłynięciu na szerszy przestwór, o dziwo, postawiliśmy żagle i skierowaliśmy się w niemal dobrym kierunku. Fakt, że prędkości nie osiągaliśmy ekstremalnych, ale kurs był w miarę słuszny. Po kilku godzinach dopłynęliśmy do drobnych wysepek i przez następnych parę godzin przepływaliśmy tuż, tuż obok nich, przy rozpryskujących się na nich z łoskotem falach przyboju. Tuż, tuż oznacza 15-50 m. Przed trzecią, kierując się różnorodnymi kolorowymi światłami sektorowymi mijanych świateł nawigacyjnych, dotarliśmy do zacisznej przystani Saetervagen z mocnym postanowieniem wypłynięcia o świcie. Tylko jak tego dokonać? Przeczytacie o tym w następnym odcinku.

Skoro minął termin płacenia vatu, trochę o finansach. Dla naszego jachtu postój w marinach, to wydatek 100 lub 150 koron norweskich. W tym jest zazwyczaj prąd i zawsze woda. 1 NOK = ok. 0,57 PLN. Prysznic kosztuje czyścioszków 10-20 koron za 5 minut, a czasem 25 koron za nieskończoność. Wyliczoną samodzielnie kwotę umieszcza się w przygotowanej przez nigdy nieobecnych gospodarzy kopercie i wrzuca do skrzyneczki lub zostawia gdziekolwiek, w zawsze otwartym domku żeglarskim. W każdym miejscu jest do dyspozycji pralka za 20 koron i suszarka też za dwudziestkę. „Dizel” 11 NOK/litr, chleb 18-30 koron za bochenek, norweskie truskawki i hiszpańskie pomidory 60 koron/kg. Trafiły nam się banany 6 sztuk za 5 koron. Trunki mamy ze sobą. Dobranoc.

Bolek Rudnik