środa, 05.09.

Od wczoraj oglądam, słucham i czytam wszystkie informacje nt. dramatu na jachcie Rzeszowiak. Z tym większym zainteresowaniem, że przecież jeszcze tydzień temu byłem w tym samym miejscu przy Wyspach Owczych prowadząc jako kapitan jacht Stary. I to w podobnej sytuacji, płynąc z Reykjaviku do Dublina. Zarówno teraz, jak i wówczas, nad tym rejonem przesuwał się sztormowy niż za niżem. My, na całe szczęście, większość złej pogody przeczekaliśmy na potrojonych cumach na Wyspach Owczych w porcie Torshavn – oni musieli walczyć z żywiołem na wodzie. Nas mogło spotkać to samo. Niż, który ich pokonał był głębszy – 968 hPa, w porównaniu z naszymi 974 hPa, a siła wiatru i wysokość fal były o co najmniej stopień większe.

Zastanawiam się, co było przyczyną tej tragedii. Słabość osprzętu jachtowego? Brak prognoz pogodowych? Nierozwaga kapitana? Na ten temat wypowiedzą się na pewno eksperci i załoga rejsu.

Właśnie usłyszałem w radiu, że jeden z uczestników zmarł. Składam szczere kondolencje Jego rodzinie. Niestety, bardzo jest to przykre.

Ale mam też oczywiście swoje przemyślenia. Celem obu wypraw była Grenlandia. Cel został osiągnięty. Nasze etapy były już powrotne, stanowiliśmy załogi, które musiały po prostu doprowadzić jachty bliżej macierzystych portów. Z Reykjaviku do Edynburga, dokąd zmierzał Rzeszowiak, jak i do Dublina, dokąd my płynęliśmy, jest ok. 1150 Mm. Czas na pokonanie tych etapów, został zaplanowany wcześniej przy organizowaniu wypraw na odpowiednio 16 i 14 dni. Czy to nie za mało? My chcieliśmy zwiedzić jeszcze Hebrydy i trochę Szkocji, oni zapewne Orkady. W tym rejonie prawdopodobieństwo występowania silnych sztormów jest duże. Przez złą pogodę my oglądaliśmy szkocki ląd jedynie z pokładu jachtu, z kłopotami dopłynęliśmy do Irlandii wprawdzie w terminie, ale 150 mil na północ od punktu docelowego. Oni nie zrealizowali swoich planów wcale… Czy nie za szybko chcemy płynąć i za wszelką cenę dostosować się do napiętego harmonogramu? Przeglądając prognozy z tamtych dni, chyba prawidłową decyzją było nie wypływanie z portu. Ale czas, presja harmonogramu, ambicja (co, my nie wypłyniemy? – przecież jesteśmy wilkami morskimi!) są złymi doradcami. Zastanówmy się nad tym planując następne wyprawy.

Dziękuję Basi Gurdak, Ani Pasikowskiej, Beacie Sikorze i Zygmuntowi Biernacikowi za przesyłanie prognoz pogody, które pozwoliły mi na podejmowanie chyba właściwych decyzji nawigacyjnych – w końcu dotarliśmy szczęśliwie i przekazaliśmy w całości jacht następnym.

Dziękuję również swojej załodze, za wspaniałą atmosferę, życzliwość i pełny profesjonalizm przed, w trakcie i po rejsie – oficerom: kj Wojtkowi Codrowowi, jsm Beacie „Maruszce” Pater, żj Mirkowi Dąbrowskiemu – wachtowym: Hani Brzeckiej, Magdzie Malarskiej i Krzyśkowi Mielniczykowi oraz pełniącej niewdzięczną zazwyczaj w tych warunkach rolę kambuźnika – Ani Mielniczyk.

A załodze Rzeszowiaka i ich rodzinom: „Trzymajcie się!”.

Bolek Rudnik