Sobota 19 maja.

Grad. Deszcz. Grad. Słońce. Wychodzimy. Nie! Znowu grad, deszcz, grad… Stwierdziliśmy, że lodowiec Svartisen nie stopnieje w tych warunkach zbyt szybko i poczeka. Zwłaszcza, że skórzane kanapy w domku żeglarskim w Halse są takie mięciutkie. Czytamy na głos „Podręcznik o mądrości tego świata” księdza Bocheńskiego i pochłaniamy leniwie różne wiktuały i trunki tego świata. Jest cudnie.

Niedziela 20 maja.

Uff, wreszcie ciepło, tak jak we Wrocławiu. Ale u nas jest lepiej, bo się nie pocimy. Temperatura gdzieś tak w okolicach 6 st.C. Wiaterek podmuchuje, żagielki łopocą, Holandsfjord pochłania nas coraz głębiej, jęzor lodowca zbliża się nieubłaganie, nikogo wokół. Stanęliśmy przy lekko naruszonym przez zimę pomoście, znaleźliśmy jakąś drabinę i udało się wydostać na stały ląd. Pobliski jęzor szczerzy się do nas szczerze. Z tym sformułowaniem, że spływa on niemal do samej wody, to była lekka przesada. Wycieczka do czoła i z powrotem trwała niemal 6 godzin z wyprawą wspinaczkowo – wysokogórską włącznie. Kaloszki z Krokodyla zdały świetnie egzamin, nikt nie spadł w otchłań. Posmakowaliśmy tysiącletniego lodu, posłuchaliśmy tegoczesnych jego trzasków. Przez cały dzień nie uświadczyliśmy żywego ducha. żeglarstwo wysokogórskie wykańcza. Tzw. noc upłynęła upojnie.

Poniedziałek 21 maja.

Natychmiast po śniadaniu, w pięknych okolicznościach przyrody z jęzorem w tle, oddaliśmy cumy. Wiaterek lekko wydyma nasze żagle, ale na tyle słabo wydyma, że moc silnika okazuje się zbawienna. Wreszcie opuszczamy Holandsfjord i myszkując między niezliczonymi skałkami i wysepkami kierujemy się na południe. Powiało. Upał. Temperatura wzrosła do 8,3 st.C. Na obiadek stajemy w zacisznej, całkowicie właśnie opuszczonej przez ekipę Pogotowia Ratunkowego przystani Rødøy. W otwartym na oścież budynku znajdujemy wszystko, włącznie z komputerami i porzuconymi wszędzie różnymi elektronarzędziami. Wszystko oprócz toalety. W związku z tym kierujemy się ku Selsøyvik. Tu, tuż przed umowną północą, bo jasno jak w południe, znajdujemy i kibelek, i prysznic. Podchodzimy na żaglach w związku ze zdecydowaną odmową współpracy przez rozrusznik. Jak zwykle tzw. noc upłynęła upojnie.

Wtorek 22 maja.

Dzięki cudownym, ozdrowieńczym właściwościom rączek naszego Kapitana, silnik ożył. Po prostu cudowny Jego paluszek wskazujący nacisnął starter i to wystarczyło. Krzysiek wyczarował gorące bułeczki ze sklepu, mimo, że tam nie było żadnego pieczywa. Ania pozbyła się uporczywego zapachu zatęchłej ryby z zęzy, po czym wywaliła butelkę oleju. Fajne lodowisko się porobiło, mimo temperatury bliskiej wrzeniu, czyli 12 st.C. Na niebie króluje słoneczko nie niepokojone żadną chmurką. Można nawet chodzić w krótkich majtkach, tylko po co. Za chwileczkę znowu popłyniemy w przestwór norweskich wód.

Pozdrawiamy

Bolek Rudnik z resztą załogi