So. 25.08. cd.: Trwoga nie była wielka, bo kadra wyśmienita, a załoga obyta z takimi sytuacjami. Szczęśliwi, że nie ścięliśmy anteny, światła trójsektorowego i czubka jedynego przecież masztu, brawami nagrodziliśmy Wojtka za precyzyjne i perfekcyjne opanowanie szalejącego jachtu. Cóż było robić – wyznaczyliśmy następną pływrutę (marszruta byłaby niechętnie przyjęta przez załogę) północną stroną archipelagu. W plecy 8 godzin i ok. 30 Mm.
Do stolicy wpłynęliśmy o godz. 2230. Oczywiście wpłynęliśmy tyłem. Niby nikogo nie było przy kei, a powitał nas gromki okrzyk wydany po faroersku przez chyba całą tutejszą ludność, coś jakby „Ooo, yeeeest !”. Okazało się, że właśnie Ich strzelili gola na pobliskim stadionie piłkarskim. Potem wybuchły sztuczne ognie. My spokojnie spełniliśmy „za cudowne ocalenie”.

Nd. 26.08.: Rano ustawiliśmy się w kolejce do klubowego prysznica. Płatnego oczywiście. Rekord padł w ostatniej kolejce, kiedy trzech rosłych mężczyzn, całkowicie wykąpało się w 4 i pół minuty za jedyne 25 koron. Zostało tyle czasu, że Mirek jeszcze wygrzewał się półtorej.
W planie mieliśmy szybkie zwiedzanko miasta i w drogę. Ot, tak na wszelki wypadek sprawdziliśmy prognozę pogody. Potem drugą, następnie trzecią. Dostaliśmy jeszcze info z Ojczyzny. Tak, to prawda – zbliża się szybkimi krokami głęboki NIŻ. Na wykresie graficznym izobary cisną się jedna na drugą, strzałkom wiatrowym przyrastają piórka: 15, 20, 30, 40 knotów i to przez cały poniedziałek i wtorek, a do Szkocji mamy ponad 200 mil. Aż niewiarygodne, bo w porcie na wodzie nie pojawiła się ani jedna zmarszczka. Na Polonusie, który usadowił się tuż obok nas, trwała zacięta dyskusja. O mały włos nastąpiła by zmiana kapitana. My już postanowiliśmy: sztormy najlepiej przechodzi się w porcie. Oni o 23 oddali cumy – my spokojniutko, w ciepełku, przy różnych specjałach, szykowaliśmy się do snu. Po północy nadeszło to, co miało nadejść…

Pn. 27.08.: Rano, wśród wichrów, burz i sennych oparów w koi, przebiła się do nas radosna wiadomość: Polonus dotarł do czającej się najbliższej wyspy. Ważne, że udało mu się tam zacumować. My komfortowo czuliśmy się na przygotowanych już w niedzielę potrojonych cumach. W knajpce przy porannej kawie, przy zaktualizowanych prognozach, potwierdziliśmy sobie słuszność naszych założeń – tak trwamy. Gorzej, że w kraju Adam Dacko, prowadzący następny etap wyprawy, rwie sobie włosy z głowy. Ale, co tam, on jest jeszcze młody, więc ma co rwać. W południe wybraliśmy się na wycieczkę po zapłakanym deszczem mieście. Jedno kółko zrobiliśmy autobusem nr 1, a drugie – trójką. Na jutro zostawiliśmy sobie dwójkę i czwórkę. A co, stać nas. Zwłaszcza, że miejscowa komunikacja jest za darmo. Jest już po 17-tej, więc stoimy w kolejce po czikeny i fiszendczipsy zawijane w tutejszą gazetę. Ważne jest prawidłowe odżywianie – tak zadecydowała Maruszka, drugi oficer. Smacznego.

Bolek R.